Świat czasami bywa przewrotny, tak przewrotny, że można by pomyśleć, iż jego scenariusz został wymyślony przez kogoś, kto, siedząc w półmroku zadymionej knajpy, przy kieliszku starej, dobrej whiskey, snuje opowieści, które tylko na chwilę rozświetlają jego umysł, zanim znowu zatoną w otchłani zapomnienia. Wyobraź sobie takiego anonimowego scenarzystę, który, z każdym łykiem, kreuje coraz to bardziej zawiłe wątki, a potem, z ledwością przypominając sobie własne pomysły, pozwala im ulotnić się wraz z dymem papierosa.

Albo inaczej, wyobraź sobie, że siedzisz w aksamitnym fotelu starego teatru, gdzie na scenie rozgrywa się film. Obrazy przesuwają się przed twoimi oczami, a ty zatracasz się w tej nietypowej narracji, która wydaje się łamać wszelkie konwencje. A potem, wychodząc z tego teatru, zanurzasz się w ciemności kina, gdzie na wielkim ekranie, zamiast oczekiwanej kinematografii, rozgrywa się żywy spektakl. Aktorzy wychodzą z płótna, a ty zastanawiasz się, czy to jeszcze rzeczywistość, czy może fantazja.

A może to wszystko jest tylko grą, w której reżyser, naszych losów, pochłonięty kolejnymi projektami, o nas zapomniał? Zostawieni sami sobie, bez ścisłych wskazówek, bez scenariusza, improwizujemy. Żyjemy w świecie, gdzie granice między aktami, a przerwami, między scenami a rzeczywistością, stają się coraz bardziej rozmyte. Czy to nie jest czasem dowód na to, że w naszej codzienności kryje się więcej teatru niż moglibyśmy przypuszczać?

W tym wszystkim jest coś fascynującego, ale i niepokojącego. W końcu, kiedy światło w sali gaśnie i zaczyna się przedstawienie, chcemy wiedzieć, że ktoś trzyma rękę na pulsie, że nasze losy są w dobrych rękach. A jednak, może właśnie w tej niepewności, w tej improwizacji, kiedy każdy z nas staje się zarówno aktorem, jak i reżyserem własnego życia, kryje się prawdziwa magia bytu. Może to właśnie wtedy, kiedy scenariusz zostaje zapomniany, zaczyna się prawdziwa sztuka – nieprzewidywalna, chaotyczna, ale i niezwykle prawdziwa.